Rozmowy z inż Szepczyńskim -sierpień 2009

Witam
Zgodnie z obietnicą zaczynam zamieszczać moje rozmowy z kierownikiem montażu masztu inż Andrzejem Szepczyńskim . Będę zamieszczał je w kilku etapach gdyż wymagają autoryzacji i akceptacji pana inżyniera więc proszę o cierpliwość . Zyczę miłej lektury .
Maszt w Konstantynowie był jedną z najwspanialszych budowli inżynierskich w Polsce i na świecie .
Dlatego zdecydowałem się pomimo trudnego zadania odszukać człowieka który wie najwięcej o maszcie w Konstantynowie - Kierownika montażu masztu inż Andrzeja Szepczyńskiego . Poszukiwania kontaktu trwały kilka miesięcy, zostały na szczęście uwiecznione sukcesem i dzięki temu mogłem się dowiedzieć jak budowano maszt . Nie ukrywam że będzie tutaj mowa o technicznych aspektach budowy masztu gdyż
te najbardziej mnie i kilku moich kolegów interesują będzie też kilka ciekawostek humorystycznych.
Kiedy dostałem wreszcie nr. telefonu do inż wykręcałem go drżącą ręką . zadawałem sobie pytanie, Czy żyje , a jeśli tak to czy będzie chciał ze mną rozmawiać ?
Jednak kiedy na moje pytanie czy pracował pan w Mostostalu odpowiedź była ze tak kamień spadł mi z serca.
Okazało się że pan inż bardzo chętnie opowiada o maszcie. Wykazał się też dużą cierpliwością znosząc moje telefony i maile z prośbą o wyjaśnienie coraz to nowych wątpliwości za co mu bardzo dziękuję .Dziękuję też za unikalne zdjęcia które ukazują jak maszt montowano .Dziękuję też panu Szepczyńskiemu za zaproszenie do odwiedzenia go z czego na pewno skorzystam będąc w okolicach.
[b]Pan inż Szepczyński opowiada:
Jest mi bardzo miło- zważywszy moje ówczesne zaangażowanie w sprawę -,że są jeszcze ludzie pamiętający to przedsięwzięcie- choć od czasu budowy minęło już przecież trzydzieści lat z okładem. Tym bardziej miło- że nie był Pan związany z tą budową.
Było to z pewnością przedsięwzięcie które ze względu na trudność techniczna warte było szerszego
rozpropagowania. Oczywiście nie ze względu na moja skromną osobę - w przedsięwzięciu wzięło przecież udział wiele osób- nie można tu np. nie wspomnieć o głównym projektancie masztu -inż. Janie Polaku z biura konstrukcyjnego Mostostal M-1 w Zabrzu. –ale ze względu na promocję możliwości polskiej myśli technicznej i wykonawstwa- na czym ówczesnej ekipie Gierka bardzo zależało. Na przeszkodzie stanęło jednak militarna rola masztu-po pewnym-objętym tajemnicą- przestrojeniu częstotliwości .Do zmiany służył olbrzymi kondensator zlokalizowany u podnóża masztu do którego to pomieszczenia nikt z cywilów
nie miał wstępu nie mówiąc o danych technicznych urządzenia.Maszt miał 646 m . wysokości. Był to tzw. maszt „półfalowy” dający o wiele lepszy efekt antenowy od masztów np. ćwierćfalowych o wysokości proporcjonalnie mniejszej-co nastręczało nieporównywalnie mniejsze problemy z budową. Pracował pod napięciem 140 tys V. Pewną ciekawostką może być to że mimo że cały maszt był konstrukcją metalową-galwanicznie połączoną- w/w napięcie występowało tylko u podstawy masztu i na jego szczycie. W połowie wysokości napięcie względem ziemi wynosiło 0!W tym miejscu zlokalizowane było doprowadzenie kabla modulacji fali z rozgłośni. Nacisk łączny masztu na podstawę wynosił ok.1100 ton- z czego połowa pochodziła od ciężaru samego masztu a pozostałość to wypadkowa działania odciągów, których było 5 pięter rozlokowanych w trzech kierunkach-co 120 stopni. Liny o średnicy 50 mm były napięte z siła do 70 ton każda. Odizolowanie masztu i lin od ziemi ze względu na występujące siły o których wyżej
wspomniałem -stanowiło duży problem techniczny. Pierwotnie dostawę izolatorów których podstawowym składnikiem był steatyt miała realizować firma z USA.Ich resort obrony dopatrzył się militarnego podtekstu budowy i odmówił zezwolenia na dostawę na parę miesięcy przed jej rozpoczęciem .
Stworzyło to dodatkowe komplikacje. W końcu dostawy podjęła się szwajcarska firma Brown Boveri nie dysponująca niestety technologią porównywalną z amerykańską.Ten fakt stał się praprzyczyną katastrofy masztu w r.1991.Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Przekrój masztu miał kształt trójkąta równobocznego o boku 4,8 m. Główne rury pionowe miały jednakową na całej wysokości masztu średnicę zewnętrzną- 245 mm –z tym, ze grubość ścianki malała od 34 mm na dole do 8 mm na szczycie. Rury ze stali stopowej walcowała Huta Batory. Zwiatrowania były z rur o średnicy 103 i 133 mm. Cała konstrukcja masztu składała się z 86 „członów” o długości (a raczej-wysokości)7,5 m każdy łączonych kołnierzami skręcanymi śrubami. W czasie montażu konstrukcja masztu miała wzmocnienia w postaci stężeń montażowych, które były usuwane po zakończeniu montażu. Podobnie było
z linami odciągowymi: w czasie montażu maszt był sukcesywnie w strefie działania żurawia montażowego usztywniany dodatkowymi ich „piętrami” w ilości bodajże piętnaście. Liny były polskiej produkcji Fabryki Lin w Sosnowcu.
Konstrukcja masztu była wstępnie prefabrykowana w Zabrzu-po czym wędrowała do Elbudu w Krakowie do ocynkowania a następnie przewożona do Gąbina a dokładnie do miejscowości Konstantynów gdzie była zlokalizowana radiostacja.
Na miejscu, w bezpośredniej bliskości masztu konstrukcja była scalana (spawana) a następnie malowana w dwu dużych halach- z których jedną widać na przesłanym do Pana zdjęciu. Prawidłowość scalania była kontrolowana pod względem geometrii metodami geodezyjnymi.
Tyle może na początek danych ogólnych. Nie wiem czy nie są one Panu znane –ale podaję je na wszelki wypadek. Dalej może już będę starał się trzymać tok odpowiadania stosownie do Pana pytań.
Może na początek opowie pan jak pan zareagował na informacje ze to pan będzie kierownikiem montażu najwyższego masztu na świecie i jak przebiegały przygotowania
do rozpoczęcia budowy ?
Maszt w Gąbinie nie był moją pierwszą budową tego typu konstrukcji. Wcześniej uczestniczyłem w budowie paru masztów ale o wiele niższych-przeważnie o wysokości 220 m które nie były antenami ale nośnikami anten dla celów telewizji. Wcześniej budowałem wyciągi narciarskie np. na Halę Goryczkową w Tatrach. Tam właśnie, w ekstremalnie
trudnych warunkach terenowych i atmosferycznych gdzie nie można był stosować praktycznie prawie żadnej mechanizacji moi bezpośredni przełożeni - np. inż. Janusz Pieszka- obserwowali jak sobie radze i zdecydowali się powierzyć mi to trudne zadanie o którym mówimy. Otwarcie przyznaję że wyróżnienie to mile połechtało moja ambicje-choć pretendentów do objęcia stanowiska szefa montażu nie było zbyt wielu (odwrotnie do liczby "ojców" jacy się ujawnili po pomyślnym zakończeniu budowy) gdyż zadanie uważane było za trudne i niebezpieczne. Kontrę wstawiała też moja rodzina - choć nie zdawała sobie w pełni sprawy z charakteru przedsięwzięcia i związanego ryzyka. O podjęciu decyzji przeważył przypadek: usłyszałem rozmowę naczelnego firmy-który miał pretensje do mego szefa o powierzenie mi tej sprawy. Wtedy uniesiony ambicją przestałem się wahać i wyraziłem zgodę. Ambicja nie zawsze jest najlepszym doradcą- bo mogło skończyć się różnie. Ale-jak już mówiłem- poza wszystkim przy tego rodzaju przedsięwzięciach trzeba mieć szczęście. Ja je miałem-bo żyje i nikt z powierzonych mi ludzi nie odniósł
żadnych obrażeń a maszt stanął.
Po podjęciu się realizacji włączyłem się w prace przygotowawcze- poczynając od zaprojektowania zaplecza budowy do wzięcia udziału w opracowaniu projektu organizacji
montażu- który był niezwykle istotny. W zasadzie projekt opracowało biuro projektów, ale sporządzili go ludzie, którzy nie mieli dostatecznie wiele do czynienia bezpośrednio z montażem i przeważnie nie robili nic poza pracą na desce. W praktyce cały projekt montażu (poza projektem żurawia pełzającego) opracowałem sam i gdy go przedstawiłem do
akceptacji wybuchła burza bo projektanci poczuli się urażeni w swych ambicjach. Moje szefostwo znów wykazało zaufanie do mnie i zaakceptowało mój projekt trochę
na zasadzie-jak tak chce pić to piwo to niech je pije skoro sam je nawarzył. Muszę być jednak sprawiedliwy-ich akceptacja mojego projektu czyniła ich współodpowiedzialnymi za jego realizacje czego mogliby uniknąć akceptując projekt biura.
Miałem pewną przewagę nad projektantami z biura; w swojej „karierze” okresy pracy na budowie przeplatałem okresami pracy „na desce” co-moim zdaniem- przydałoby
się każdemu młodemu inżynierowi. Z tym, że konkretną robotę trzeba mieć w ręce a nie siedzieć w biurze budowy i wypełniać papierki.
Sama inauguracja budowy czyli wmurowanie kamienia węgielnego miała uroczysty przebieg. Na puste jeszcze pole z resztkami folwarku przybyli liczni przedstawiciele wszystkich zaangażowanych w realizację. Stronie rządowej przewodniczył ówczesny szef Radiokomitetu min.Sokorski. Znany również z tego że był kobieciarzem - toteż wywołał niemałą konsternacje i zamieszanie- kiedy wysiadłszy a rządowej limuzyny wobec licznie zgromadzonego gremium-pierwsze co zrobił to podbiegł do mojej zony-której zresztą nie znał- ucałować ręce.
ciąg dalszy nastąpi ....
Zgodnie z obietnicą zaczynam zamieszczać moje rozmowy z kierownikiem montażu masztu inż Andrzejem Szepczyńskim . Będę zamieszczał je w kilku etapach gdyż wymagają autoryzacji i akceptacji pana inżyniera więc proszę o cierpliwość . Zyczę miłej lektury .
Maszt w Konstantynowie był jedną z najwspanialszych budowli inżynierskich w Polsce i na świecie .
Dlatego zdecydowałem się pomimo trudnego zadania odszukać człowieka który wie najwięcej o maszcie w Konstantynowie - Kierownika montażu masztu inż Andrzeja Szepczyńskiego . Poszukiwania kontaktu trwały kilka miesięcy, zostały na szczęście uwiecznione sukcesem i dzięki temu mogłem się dowiedzieć jak budowano maszt . Nie ukrywam że będzie tutaj mowa o technicznych aspektach budowy masztu gdyż
te najbardziej mnie i kilku moich kolegów interesują będzie też kilka ciekawostek humorystycznych.
Kiedy dostałem wreszcie nr. telefonu do inż wykręcałem go drżącą ręką . zadawałem sobie pytanie, Czy żyje , a jeśli tak to czy będzie chciał ze mną rozmawiać ?
Jednak kiedy na moje pytanie czy pracował pan w Mostostalu odpowiedź była ze tak kamień spadł mi z serca.
Okazało się że pan inż bardzo chętnie opowiada o maszcie. Wykazał się też dużą cierpliwością znosząc moje telefony i maile z prośbą o wyjaśnienie coraz to nowych wątpliwości za co mu bardzo dziękuję .Dziękuję też za unikalne zdjęcia które ukazują jak maszt montowano .Dziękuję też panu Szepczyńskiemu za zaproszenie do odwiedzenia go z czego na pewno skorzystam będąc w okolicach.
[b]Pan inż Szepczyński opowiada:
Jest mi bardzo miło- zważywszy moje ówczesne zaangażowanie w sprawę -,że są jeszcze ludzie pamiętający to przedsięwzięcie- choć od czasu budowy minęło już przecież trzydzieści lat z okładem. Tym bardziej miło- że nie był Pan związany z tą budową.
Było to z pewnością przedsięwzięcie które ze względu na trudność techniczna warte było szerszego
rozpropagowania. Oczywiście nie ze względu na moja skromną osobę - w przedsięwzięciu wzięło przecież udział wiele osób- nie można tu np. nie wspomnieć o głównym projektancie masztu -inż. Janie Polaku z biura konstrukcyjnego Mostostal M-1 w Zabrzu. –ale ze względu na promocję możliwości polskiej myśli technicznej i wykonawstwa- na czym ówczesnej ekipie Gierka bardzo zależało. Na przeszkodzie stanęło jednak militarna rola masztu-po pewnym-objętym tajemnicą- przestrojeniu częstotliwości .Do zmiany służył olbrzymi kondensator zlokalizowany u podnóża masztu do którego to pomieszczenia nikt z cywilów
nie miał wstępu nie mówiąc o danych technicznych urządzenia.Maszt miał 646 m . wysokości. Był to tzw. maszt „półfalowy” dający o wiele lepszy efekt antenowy od masztów np. ćwierćfalowych o wysokości proporcjonalnie mniejszej-co nastręczało nieporównywalnie mniejsze problemy z budową. Pracował pod napięciem 140 tys V. Pewną ciekawostką może być to że mimo że cały maszt był konstrukcją metalową-galwanicznie połączoną- w/w napięcie występowało tylko u podstawy masztu i na jego szczycie. W połowie wysokości napięcie względem ziemi wynosiło 0!W tym miejscu zlokalizowane było doprowadzenie kabla modulacji fali z rozgłośni. Nacisk łączny masztu na podstawę wynosił ok.1100 ton- z czego połowa pochodziła od ciężaru samego masztu a pozostałość to wypadkowa działania odciągów, których było 5 pięter rozlokowanych w trzech kierunkach-co 120 stopni. Liny o średnicy 50 mm były napięte z siła do 70 ton każda. Odizolowanie masztu i lin od ziemi ze względu na występujące siły o których wyżej
wspomniałem -stanowiło duży problem techniczny. Pierwotnie dostawę izolatorów których podstawowym składnikiem był steatyt miała realizować firma z USA.Ich resort obrony dopatrzył się militarnego podtekstu budowy i odmówił zezwolenia na dostawę na parę miesięcy przed jej rozpoczęciem .
Stworzyło to dodatkowe komplikacje. W końcu dostawy podjęła się szwajcarska firma Brown Boveri nie dysponująca niestety technologią porównywalną z amerykańską.Ten fakt stał się praprzyczyną katastrofy masztu w r.1991.Ale nie uprzedzajmy wypadków.
Przekrój masztu miał kształt trójkąta równobocznego o boku 4,8 m. Główne rury pionowe miały jednakową na całej wysokości masztu średnicę zewnętrzną- 245 mm –z tym, ze grubość ścianki malała od 34 mm na dole do 8 mm na szczycie. Rury ze stali stopowej walcowała Huta Batory. Zwiatrowania były z rur o średnicy 103 i 133 mm. Cała konstrukcja masztu składała się z 86 „członów” o długości (a raczej-wysokości)7,5 m każdy łączonych kołnierzami skręcanymi śrubami. W czasie montażu konstrukcja masztu miała wzmocnienia w postaci stężeń montażowych, które były usuwane po zakończeniu montażu. Podobnie było
z linami odciągowymi: w czasie montażu maszt był sukcesywnie w strefie działania żurawia montażowego usztywniany dodatkowymi ich „piętrami” w ilości bodajże piętnaście. Liny były polskiej produkcji Fabryki Lin w Sosnowcu.
Konstrukcja masztu była wstępnie prefabrykowana w Zabrzu-po czym wędrowała do Elbudu w Krakowie do ocynkowania a następnie przewożona do Gąbina a dokładnie do miejscowości Konstantynów gdzie była zlokalizowana radiostacja.
Na miejscu, w bezpośredniej bliskości masztu konstrukcja była scalana (spawana) a następnie malowana w dwu dużych halach- z których jedną widać na przesłanym do Pana zdjęciu. Prawidłowość scalania była kontrolowana pod względem geometrii metodami geodezyjnymi.
Tyle może na początek danych ogólnych. Nie wiem czy nie są one Panu znane –ale podaję je na wszelki wypadek. Dalej może już będę starał się trzymać tok odpowiadania stosownie do Pana pytań.
Może na początek opowie pan jak pan zareagował na informacje ze to pan będzie kierownikiem montażu najwyższego masztu na świecie i jak przebiegały przygotowania
do rozpoczęcia budowy ?
Maszt w Gąbinie nie był moją pierwszą budową tego typu konstrukcji. Wcześniej uczestniczyłem w budowie paru masztów ale o wiele niższych-przeważnie o wysokości 220 m które nie były antenami ale nośnikami anten dla celów telewizji. Wcześniej budowałem wyciągi narciarskie np. na Halę Goryczkową w Tatrach. Tam właśnie, w ekstremalnie
trudnych warunkach terenowych i atmosferycznych gdzie nie można był stosować praktycznie prawie żadnej mechanizacji moi bezpośredni przełożeni - np. inż. Janusz Pieszka- obserwowali jak sobie radze i zdecydowali się powierzyć mi to trudne zadanie o którym mówimy. Otwarcie przyznaję że wyróżnienie to mile połechtało moja ambicje-choć pretendentów do objęcia stanowiska szefa montażu nie było zbyt wielu (odwrotnie do liczby "ojców" jacy się ujawnili po pomyślnym zakończeniu budowy) gdyż zadanie uważane było za trudne i niebezpieczne. Kontrę wstawiała też moja rodzina - choć nie zdawała sobie w pełni sprawy z charakteru przedsięwzięcia i związanego ryzyka. O podjęciu decyzji przeważył przypadek: usłyszałem rozmowę naczelnego firmy-który miał pretensje do mego szefa o powierzenie mi tej sprawy. Wtedy uniesiony ambicją przestałem się wahać i wyraziłem zgodę. Ambicja nie zawsze jest najlepszym doradcą- bo mogło skończyć się różnie. Ale-jak już mówiłem- poza wszystkim przy tego rodzaju przedsięwzięciach trzeba mieć szczęście. Ja je miałem-bo żyje i nikt z powierzonych mi ludzi nie odniósł
żadnych obrażeń a maszt stanął.
Po podjęciu się realizacji włączyłem się w prace przygotowawcze- poczynając od zaprojektowania zaplecza budowy do wzięcia udziału w opracowaniu projektu organizacji
montażu- który był niezwykle istotny. W zasadzie projekt opracowało biuro projektów, ale sporządzili go ludzie, którzy nie mieli dostatecznie wiele do czynienia bezpośrednio z montażem i przeważnie nie robili nic poza pracą na desce. W praktyce cały projekt montażu (poza projektem żurawia pełzającego) opracowałem sam i gdy go przedstawiłem do
akceptacji wybuchła burza bo projektanci poczuli się urażeni w swych ambicjach. Moje szefostwo znów wykazało zaufanie do mnie i zaakceptowało mój projekt trochę
na zasadzie-jak tak chce pić to piwo to niech je pije skoro sam je nawarzył. Muszę być jednak sprawiedliwy-ich akceptacja mojego projektu czyniła ich współodpowiedzialnymi za jego realizacje czego mogliby uniknąć akceptując projekt biura.
Miałem pewną przewagę nad projektantami z biura; w swojej „karierze” okresy pracy na budowie przeplatałem okresami pracy „na desce” co-moim zdaniem- przydałoby
się każdemu młodemu inżynierowi. Z tym, że konkretną robotę trzeba mieć w ręce a nie siedzieć w biurze budowy i wypełniać papierki.
Sama inauguracja budowy czyli wmurowanie kamienia węgielnego miała uroczysty przebieg. Na puste jeszcze pole z resztkami folwarku przybyli liczni przedstawiciele wszystkich zaangażowanych w realizację. Stronie rządowej przewodniczył ówczesny szef Radiokomitetu min.Sokorski. Znany również z tego że był kobieciarzem - toteż wywołał niemałą konsternacje i zamieszanie- kiedy wysiadłszy a rządowej limuzyny wobec licznie zgromadzonego gremium-pierwsze co zrobił to podbiegł do mojej zony-której zresztą nie znał- ucałować ręce.
ciąg dalszy nastąpi ....